Wyszukiwarka
Masz pytanie?

Podlodowe Mistrzostwa Świata Ukraina 2016 – z perspektywy zawodnika - Marcin Majewski

Na Podlodowe Mistrzostwa Świata na Ukrainie wyruszyliśmy w poniedziałek 15 lutego. Po mnie przyjechali ok 3.30 Piotr Jabłoński i Tomasz Nysztal. Po zapakowaniu moich rzeczy pojechaliśmy po Marcina Kosterę. I ruszyliśmy w kierunku przejścia granicznego w Hrebennem. Drugim samochodem jechali: Robert Florczak, Krzysztof Zakrzewski, Dariusz Jankowski oraz Andrzej Zieliński. Spotkaliśmy się na miejscu, w Tarnopolu. Powitanie mieliśmy dość huczne i nietypowe, bo swoje poglądy demonstrowała ukraińska bojówka. Poczuliśmy się dość niepewnie.

Po godzinie dojechał Robert z resztą drużyny i pojechaliśmy na kwaterę. Szybkie rozpakowanie rzeczy, kolacja i króciutka narada przed treningiem (każdy ma przygotować zanęty na swój sposób, ma to w szybkim czasie pokazać co będzie najskuteczniejsze. Niestety nikt na treningu nie złowił białej ryby). O wodzie wiedzieliśmy tylko tyle, że płynie, jest to rzeka a nie jak miało być pierwotnie jezioro. Wszyscy na wędkach mieliśmy zestawy z ostatniej tury Mistrzostw Polski. Ale co tu zmieniać, jak nie wiadomo czego się spodziewać?

Pierwszego dnia treningu mieliśmy poznać rybostan, czy ryba jest wszędzie czy placami. Na kolejnych treningach miał przyjść czas na poznanie ukształtowania łowiska, głębokości oraz sposobów nęcenia, dopasowania kiwoków do mormyszek. Kładliśmy się spać pełni pozytywnych myśli: będzie dobrze. Na trening wiózł nas autobus. Fajnie i wygodnie, tylko, że okazało się, że droga na łowisko trwa 3 godziny. To już nie było fajne. Poza tym w kombinezony wbiliśmy się ok. 6.00, pojechaliśmy na umówioną godzinę i... z niewiadomych przyczyn na łowisko ruszyliśmy z godzinnym opóźnieniem. Ale to nic, byliśmy na lodzie i to najważniejsze. Na trening organizator przeznaczył 4 godz. Nie za wiele ale cóż robić. Przecież miały być jeszcze kolejne treningi. Doszły nas co prawda wieści, że zawody mogą być przyspieszone z uwagi na topniejący lód ale nikt nie spodziewał się takiej ostatecznej decyzji. Póki co łowiliśmy małe okonki i jazgarze. Ryby były stanowiskowo. Odławialiśmy je max po kilka sztuk z przerębli. Na białą rybę nie było co liczyć.

Ryba ogólnie bardzo słabo wnęcała się. Niestety do sektora od strony brzegu nie można było podejść. Był zakaz. Kto chciał poznać rybostan pod brzegiem musiał iść na boczną ścianę rozpoczynającą lub kończącą wszystkie sektory. Co kończyło się ściskiem i tłokiem z jednej i drugiej strony. Tak więc do treningu została ściana sektora od strony wody. Niewiele to jednak dawało wiedzy o łowisku, gdyż głębokości sięgały do 12m. Natomiast w sektorze miały być od 4m do 9m. „Małym" dodatkowym utrudnieniem był dojście na łowisko i z powrotem. Drobne kilkaset metrów wąską drogą (z wierzchu rozmrożona glina) z górki i pod górkę w drodze powrotnej, to mały dodatkowy trening wytrzymałościowy.

Na odprawie kapitanów i trenerów, po treningu, Krzysztof przysłał nam wiadomość (sms), że zawody zaczynamy już następnego dnia (w środę). Na odprawę wyszedł o godz. 21.30 a wrócił o 24.00. Tyle czasu trwały ustalenia i kłótnie. Wiadomość o zawodach dostaliśmy przed godz. 23.00. Nie uwierzyliśmy, za chwilę przyszła kolejna wiadomość: „to nie żarty". Byliśmy w lekkim szoku. Decyzja była o tyle nieoczekiwana, że kilka drużyn miało przyjechać dopiero we wtorek wieczorem.

A w piątek mieliśmy jeszcze mieć dostawę świeżych robaków i mieli dojechać chłopaki do pomocy na sektorach. Dojechać do nas mieli: Artur Szczygieł, Sławek Żołądź i Rafał Pykało. Miała być obstawa każdego naszego zawodnika. No cóż, dobrze, że Robert wziął od razu więcej robaków bo to, co kupiliśmy od organizatorów nie nadawało się do niczego. Robaki śmierdziały na odległość jak w najgorętsze lato. Brakowało tylko obstawy 1v1. Wobec takiego obrotu sprawy do późnej nocy przerabialiśmy wędki nawijając po ok. 15-20 m żyłki,  przewiązywanie mormyszek dopasowanie kiwoka do bardzo agresywnej pracy, kładliśmy się spać przed 2.00.

 

 

Dodatkowo Tomek szykował zanętę i gliny, a Robert robaki.

Rano pobudka jest dobrze przed 5 snu 2-2,5 godziny, szybkie śniadanie, pakowanie i ruszamy na zbiórkę. Krzysztof z Piotrem na odprawę trenerów i  kierowników  po tym losowanie   muszą stawić się już na godz. 5.30, my wychodzimy z mieszkania tuż po 6.00. Wyjeżdżamy znowu z delikatnym opóźnieniem. Wszyscy zawodnicy gromadzą się przy swoich sektorach, następuje kontrola przynęt i zanęt. W czasie przygotowywania następuje mała niespodzianka: sygnał do wejścia na sektory. Nie wszyscy sędziowie spytali się o gotowość zawodników, a nie było określonego czasu na przygotowanie ani określonej godziny wejścia na sektory. Łowimy.

Szybko okazuje się, że ustalenia treningowe co do rybostanu potwierdzają się. Wszyscy łowią okonki i jazgarze. Ryby biorą po max 2-3 szt. z przerębli. Najczęściej jest to tylko jedna rybka. Pozostaje tylko wiercić, nęcić i łowić. Każdej przerębli poświęcamy krótką chwilkę (chyba, że jakaś rybka wzięła) i biegniemy do kolejnej. I tak pełne 3 godz. Ciężka harówka. Niestety miałem wrażenie, że jestem pod szczególną troską sędziego sektorowego i niektórych trenerów. Kilka razy słyszałem tekst: „idź stąd bo Polak idzie do Ciebie" (na innych zawodników nie było takiej reakcji). Kiedy poprosiłem sędziego o zmierzenie odległości, ten nie chciał bo było „ok" ale kiedy już wywierciłem, to nagle zapałał nieodpartą chęcią sprawdzenia odległości. Wystarczyło, że wyciągnąłem 2 rybki po kolei i już szedł sygnał: "Polak łowi" i miałem 2 zawodników przy sobie.

Rozlega się sygnał kończący turę. Miny mamy nietęgie i niepewne. Prosto z lodu (bez jedzenia, picia i w kombinezonach) zostajemy zawiezieni w miejsce ważenia. Waga tylko potwierdza nasze odczucia: nazbieraliśmy aż 26 pkt. Nasze miejsca to 3, 4, 5, 7, 7. Zajmujemy 6 miejsce drużynowo. Nieszczególnie, tym bardziej, że liczyliśmy na medal. Obiecujemy sobie poprawę, w pokoju dopieszczamy wędki i kładziemy się spać. Warto tu wspomnieć o małym szczególiku. Jak z kwatery wyszliśmy o godz. 6.00 to wróciliśmy o 21.00. W autobusie codziennie spędzaliśmy po 6 godzin. Jedzenie było jak ktoś miał w kieszeni lub dopiero w pokoju. Na drugą turę ruszamy  po raz kolejny z małym poślizgiem. Procedura taka sama jak w 1 dniu: odprawa, ustalenia inf. kto otrzymał żółtą kartkę i za co losowanie, jedziemy na wyznaczone sektory.

W połowie drogi dowiadujemy się, że jednak jedziemy w inne miejsce niż miały być zawody, z uwagi na słaby lód. Nikt nic nie wie o tym łowisku. Tylko Amerykanie, Litwini i zawodnicy z Białorusi trenowali w pobliżu (3 kilometry dalej). Podobno ma być większa ryba, więcej, no i oczywiście biała ryba. Na miejscu okazuje się, że łowią miejscowi i faktycznie mają płotki, leszcze, szczupaki. Trafiają się też małe sandaczyki. Nie wyglądało to źle.   Po dojściu do sektorów (jeszcze bardziej stromą i dłuższą górką niż w pierwszej turze, na nas nie wywarła specjalnego wrażenia ale byli zawodnicy, którzy po wejściu na górę wyglądali jakby za chwilę mieli dostać zawału) i sprawdzeniu zanęt i przynęt tym razem już sami pilnowaliśmy sędziego, żeby zbyt wcześnie nie kazał wchodzić na sektor. Po sygnale „wolno łowić" szybki wiercenie 3 baz (w moim przypadku) i nęcenie. Ryby całkiem fajnie brały. Były płotki, leszczyki, ładne jazgarze, małe sandacze a nawet trafiła mi się uklejka. Ryby wnęcały się. Trzeba było tylko znaleźć odpowiednie miejsce. Nagle szok. Rozlega się sygnał. Nikt nie wie o co chodzi. Część zawodników myślała, że ktoś cię pomylił lub coś się stało. Okazuje się, że to koniec tury i zawodów. Tura trwała 1 godz i 37 min. Tylko, że nikt z zawodników o tym nie wiedział, a przynajmniej większość. Do jednego zawodnika musiał sędzia podejść i przerwać Mu łowienie. Ja byłem totalnie zaskoczony. Miałem przeręble ponęcone, do sprawdzenia bo ryba tam się kręciła. Zaplanowane 3 godz łowienia a tu... Rozumiem względy bezpieczeństwa, bo faktycznie lód uginał się, ale można przecież powiedzieć, że tura jest skrócona o połowę czasu. Chyba nikt takiej decyzji nie podejmuje w ciągu 5 min. Ogólnie w tej turze poprawiliśmy się. Drużynowo zebraliśmy 17 pkt (nasze miejsca: 1, 1, 5, 5, 5) i drużynowo byliśmy na 2 miejscu. Co w ostatecznym rozrachunku dało na 4 miejsce drużynowo przy stracie 8 pkt do trzeciego miejsca.

 

To nie jest półka wyżej w stosunku do naszych zawodów, to przynajmniej dwie półki wyżej. Każdy ułamek sekundy trzeba maksymalnie dobrze wykorzystać. Wystarczy wspomnieć, że Tomek przegrał o 6g, Robert wygrał o 8g. Mi zabrakło kilka gram i miałbym 3 miejsce a nie 5 w drugiej turze.

Równie ważne są dobre kontakty. Dzięki Ruslanowi  mieliśmy świetną, niedrogą kwaterę, mieliśmy podstawowe informacje o łowiskach i całodobową opiekę. Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mieli okazję Mu się odwdzięczyć. Tym bardziej, że bardzo chętnie przyjedzie z drużyną do nas na zawody. Bez Jego pomocy bylibyśmy jak dzieci we mgle.

 

Dziękuję wszystkim kolegom z drużyny za świetną, wręcz rodzinną atmosferę.  

 

                                                                                     Marcin Majewski   

 

  • Dodaj link do:
  • facebook.com